Tyle zabierzesz...
Śmierć to nie koniec – to raczej przejście na „drugi brzeg”. I chociaż trudno to pojąć i przyjąć całkowicie jako prawdę, to przecież każdy zmierzch tak naprawdę zapowiada nowy świt.
Trudno nam w końcu przyjąć do wiadomości, że wszystko, co w tej chwili jest centrum naszego zainteresowania, będzie musiało się kiedyś skończyć, że trzeba będzie coś przerwać, o czymś lub o kimś zapomnieć. O ile więc trudniej spojrzeć na nasze życie jako na całość – trwanie, które miało kiedyś początek i które zbliża się ku końcowi. Chyba każdy chociaż przez chwilę zastanawiał się nad tym jakie to zdumiewające, że chociaż widzimy i przeżywamy niejeden pogrzeb, to jakoś nasz ciągle pozostaje w krainie fikcji. Bardzo trudno jest uświadomić sobie tę prawdę, a jeszcze trudniej podejść do niej zupełnie poważnie. Poważnie, nie znaczy tu jednak w żądnym wypadku: z nieogarniona trwogą i obezwładniającą rozpaczą. Wspaniała możliwość świadomości, którą posiada tylko człowiek, daje czas i możliwość doskonałego przygotowania się na kres naszej wędrówki i – w jego kontekście – doświadczania każdego momentu naszego życia w całej pełni niepowtarzalności jako drogocennego daru.
„Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9, 27). Z tego zdania możemy odczytać, że dwie te sfery – życie i śmierć – są ze sobą nierozerwalnie złączone. Mamy tu również potwierdzenie, że życie na ziemi jest jednym i niepowtarzalnym darem, którego więcej już nie otrzymamy. Jakże taka świadomość nobilituje naszą egzystencję! Jest ona bowiem cennym skarbem, wspaniałą przestrzenią, na której mamy rozwinąć się niczym przepiękny kwiat i w końcu wydać owoc, który zwrócimy Temu, od którego otrzymaliśmy istnienie.
Jest więcej niż pewne, że nie da się żyć oczekując na śmierć. Nasz kres stałby się wtedy jakimś bezlitosnym wyrokiem, mrocznym końcem, który nie pozwalałby spoglądać w przyszłość bez trwogi. Takie rozumowanie do niczego jednak nie prowadzi i zaprzecza podstawowym prawdom wiary. Oczywiście, w ten sposób nie da się żyć, ale możemy wspaniale żyć w pełnej świadomości naszego kresu, jednocześnie cały czas oczekując na ŻYCIE, bo im bliżej jesteśmy śmierci, tym bliżej jesteśmy także tego Życia, którego teraz posiadamy jedynie namiastkę.
Każdy z nas powołany jest do wieczności, gdyż nasze istnienie ma początek, którym jest tajemniczy moment poczęcia, ale nie ma kresu. Historia ludzi toczy się w czasie, który jest niejako otoczony wiecznością. Tylko to co fizyczne podlega przemijaniu – czyli przede wszystkim nasze ciało. Przecież tak naprawdę jako ludzie, nie starzejemy się. My dojrzewamy, a nasze wnętrze powinno się przez to ubogacać i nabywać mądrości, a nie pustoszeć i pokrywać się kurzem przemijania.
Jako ludzie wierzący powinniśmy więc zdawać sobie sprawę z tego, że śmierć jest wyjściem, bramą, przez którą wkraczamy do naszego wiecznego dziedzictwa.
Może wiele osób zanegowałoby w ogóle prawdę o tym, że z chwilą naszego odejścia ze świata nic się nie kończy, a tak naprawdę dopiero zaczyna. Wielu z nas żyje dzisiaj z dnia na dzień, nie chcąc uświadomić sobie godności własnej natury, której wyrazem jest nasza nieśmiertelność.
Gdyby jednak wszystko kończyłoby się wtedy, kiedy umieramy, to jaki sens miałaby wszelka działalność człowieka? Samo istnienie straciłoby wszelką celowość, bo po cóż żyć, a tym samym tworzyć, gdyby wszystko miało swój wymiar tylko w przemijalnej doczesności? Natomiast nasze dzieła: myśli, uczucia, pragnienia a przede wszystkim wiara, są niezbitym dowodem na to, że jestestwo ludzkie całą swą siłą dąży do nieskończoności – pragnie ją zgłębić, wyrazić, oddać w rozmaitych dziedzinach wiedzy, nauk, pracy uczuć i myśli. Instynktownie dążymy ku temu, co będzie w stanie wyrazić nasze tęsknoty, potrzeby i marzenia – używamy do tego słów, gestów, czynów, które wszystkie razem wzięte najczęściej brzmią nieporadnie na tle muzyki wiecznej doskonałości, która kryje się po tamtej stronie. Pewnie nie jeden raz przyszła i do ciebie taka myśl, że to co w tej chwili robisz to jakby za mało, że czujesz w sobie siłę, by podjąć inne zadanie, które nie będzie obracało się jedynie wokół tego, co namacalne i przeliczalne, ale da efekty w naszym wnętrzu. Znaczy to, że pragniesz właśnie tego, co jest nieskończone, że chcesz naśladować tych ludzi, którzy robiąc coś dla innych odnaleźli spokój i swoje posłannictwo na tej ziemi. Nie chodzi tu bynajmniej zawsze o jakieś wielkie przedsięwzięcia, ale o to, co dzieje się wokół nas i w tej rzeczywistości, którą możemy kształtować.
Czy nie pojawiła się w twojej duszy w związku z tym myśl i zapytanie jednocześnie: skąd się te myśli i pragnienia biorą? Kto jest ich dawcą? Czy sami zasłużyliśmy sobie na nie? Na początku naszej drogi musimy zdać sobie sprawę z tego, że te natchnienia i myśli nie są naszą własnością i że nie jesteśmy ich „pierwszą przyczyną”. To właśnie one świadczą najdobitniej o istnieniu świata nadprzyrodzonego. Świat nie posiada tego co duchowe, gdyż on rządzi tym, co materialne. Natomiast to, co należy do sfery duszy: myśli, wola uczucia – nie pochodzą ze świata, ale z wieczności, która go otacza.
Możemy odpowiadać zarówno na dobre podszepty jak i na te złe – na tym właśnie polega nasza wolna wola. Mamy prawo wyboru i sami możemy stanowić o tym, jak będzie wyglądać nasze życie w zaświatach. Każdy jest bowiem wyposażony przez Boga we wszystkie „predyspozycje” i obdarzony wszelkimi łaskami, które mają nam pomóc dotrzeć do miejsca, które On nam przygotował. Jesteśmy bowiem stworzeni po to, by dzielić Jego szczęśliwość – jesteśmy jej dziedzicami.
Żyjemy nie uświadamiając sobie często tych prawd. Gromadzimy skarby na ziemi, zabiegamy o to, by mieć zabezpieczony każdy następny dzień, zdobywamy kolejne szczeble w rozmaitych hierarchiach naszych ziemskich spraw. Nie można oczywiście potępiać tej przezorności i zapobiegliwości. Absolutnie nie! Chodzi tylko o to, by nie stała się ona wartością samą w sobie, by troska o dzień jutrzejszy nie przysłoniła nam naszego prawdziwego celu – rzeczywistości nieprzemijającej, której teraz nie widzimy, ale która jest naszym udziałem w „krainie żyjących”. A może warto byłoby o tę wieczną szczęśliwość powalczyć z taką samą siłą jak walczymy o dobra doczesne? Poświęcić tyle samo sił i trudów, by zacząć ukierunkowywać wszystkie nasze działania na starania o wieczność, w której będą przecież miały swoje konsekwencję?
Nie ma chyba wśród nas osoby, która nie pożegnałaby już kogoś bliskiego. Kiedy śmierć puka nagle do drzwi, jesteśmy zazwyczaj zaskoczeni, zbulwersowani, czasami reagujemy wręcz agresywnie. Dlaczego już teraz?! Tak nagle? Przecież jeszcze mógł tyle dobrego zrobić. Tak jest nam właśnie teraz potrzebny!
Czy takie uniesienia mają jednak jakąś rozumową podstawę? Najczęściej są one tylko wyrazem żalu, który uzurpuje sobie prawo do zdroworozsądkowego oceniania tajemnicy naszego „przejścia”. Niestety – płacz nad osobą zmarłą przeradza się często w rozpacz nad naszą rozpaczą, a taka sytuacja do niczego dobrego nie prowadzi. Łzy są oczywiście znakiem miłości i przywiązania do osoby, która odeszła i piękne jest to, że się pojawiają, ale nie mogą nam one całkowicie przysłonić faktu ciągłego istnienia zmarłego. Nie lamentu i załamywania rąk potrzebuje on teraz najbardziej, ale naszych ufnych i gorących modlitw.
Ta chwila naszego odejścia z tego świata to moment optymalny, najlepszy czas (jeżeli oczywiście nie straciliśmy życia z własnej winy), bo oto wypełnia się liczba naszych dni na tej ziemi. Mieliśmy wszystkie łaski potrzebne do tego, aby nasza misja została wykonana w stu procentach. Bezcelowe jest więc rozpaczanie nad tym, co człowiek mógł jeszcze zrobić, gdyby pozostał wśród żyjących. Czego miał dokonać – tego już dokonał, gdyż miał po temu wszelkie możliwości, a jeżeli tak się nie stało, to my mamy pomóc za to zadośćuczynić.
Zdając sobie sprawę z niesamowitości i wartości naszego istnienia nawet ci, którym trudno spojrzeć jest z perspektywy wiary, muszą uznać, że z chwilą śmierci nie stajemy się nicością i nie przepadamy w jakiejś nieokreślonej pustce. O ciągłości naszej wędrówki świadczą właściwie wszystkie długofalowe zadania, jakie podejmujemy. Myślimy wtedy o przyszłości i – chociaż wciąż należy ona w tych planach do doczesności – tym samym wykraczamy poza teraźniejszość. Jesteśmy więc zdolni do tego, by nie ograniczać naszej natury do „tu i teraz”. Nasza dusza natomiast cały czas dąży „do tego, co w górze”, gdyż stamtąd pochodzi i tam chce powrócić.
A co czeka nas „po drugiej stronie”? Tam czeka na nas Bóg – dobry Ojciec, który chce przygarnąć do Siebie Swoje dzieci i nie jest to złowrogi sędzia, który czyha na nasze potknięcie i bezlitośnie rejestruje nasze błędy. Bóg jest Miłością. Cały. Miłością do Swojej głębi, która nie ma końca i w której kontemplacji można zanurzyć się na całą wieczność niczym w orzeźwiającym źródle czystej wody. To my sami – widząc w całej pełni Jego dobroć i blask nieskazitelności – dostrzeżemy w Jego świetle wszelkie niedoskonałości naszej duszy, a nawet sami możemy wybrać wieczne potępienie. Zobaczymy wtedy życie, które prowadziliśmy, w całej prawdzie, już nic nie będzie ukryte, zniknie gra pozorów, pokrętne tłumaczenia i półprawdy jako panaceum na wszelkie winy i grzechy. W tym momencie okaże się, co tak naprawdę było motywem naszych działań i myśli. I obyśmy w tym momencie mogli przyznać przed Bogiem i przed sobą, że wszystko, co czyniliśmy miało Jego jako przyczynę sprawczą i Jego jako główny Cel.
Powinniśmy tak żyć, bo rzeczywistość wieczności jest bardziej realna niż to, co się w tej chwili dzieje, choć teraz tego pewnie wcale tak nie postrzegamy. To co jest – przemija i gubi się bezpowrotnie w otchłani przeszłości – nigdy nie będziemy mogli cofnąć czasu i wszystko, co już się stało, będzie musiało zrodzić w przyszłości konsekwencje. Wieczność natomiast nie ma końca. Nie ma też początku. Jest to wieczne „dzisiaj”, z którego ogląda się ziemską przeszłość i przyszłość w taki sposób, jakby działy się one w tym momencie.
To, na co zasłużymy więc po śmierci, będzie owocem współpracy z łaską Bożą lub jej braku. Obróćmy więc każdą najmniejszą czynność w czyn, który będzie miał przedłużenie w wieczności. Może to będzie uczynek zrodzony tylko i wyłącznie z bezinteresowności, może uśmiech do kogoś, kto nie jest do nas przychylnie nastawiony?… „We wszystkich swoich sprawach pamiętaj o swym końcu, a nigdy nie zgrzeszysz” (Syr 7, 36).
Na tej ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami i nie zabierzemy ze sobą na tamten świat niczego prócz sumienia i od nas zależy, czy będzie ono czyste, czy wręcz przeciwnie.
Życie jest ogromną łaską, a każdy nowy świt zapowiedzią świtu, który już nie będzie miał końca. Cokolwiek więc czynisz – czyń to najlepiej jak tyko potrafisz, bo to, jak wykonujesz wszystko, co stanowi treść życia, świadczy o ludzkiej godności. Ponieważ jesteśmy dziećmi Boga, powinniśmy kierować wszystkie sprawy ku Niemu, aby przez to oczyściły się i uświęciły.
Może nadszedł już czas by przejrzeć i zrozumieć, że śmierć cielesna zamyka jedynie oczy naszego ciała, ale otwiera oczy duszy na zupełnie nowe rzeczywistości. Nieskończoność naszego trwania jest niezmierzonym darem, którego wartość w pełni docenimy dopiero po tamtej stronie. Uczmy się wiec każdego dnia przyjmować całą prawdę o wiecznym życiu, ku niemu się kierować przez wiarę, nadzieję i miłość, byśmy mogli powiedzieć za św. Pawłem: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umierać – to zysk” (Flp 1, 21). Wtedy bowiem nabierzemy zdrowego dystansu do życia, które stanie się radosnym śpiewem dobrych uczynków i miłości Boga oraz do śmierci, która nie będzie unicestwieniem nadziei, lecz jej wypełnieniem w szczęśliwości oglądania Trójjedynego!
- Odsłony: 3525